Ostre lipcowe słońce wysyłało swe palące promienie z bezchmurnego nieba. Na odsłoniętym terenie nie było przed nim żadnej ochrony. Pęd powietrza opływający wojskowego jeepa dawał niewiele tylko ulgi. Kierowca wydzielał obficie pot z czerwonej twarzy i ocierał w stałych odstępach czasu czoło chustą wyjmowaną z kieszeni opinającego go szczelnie munduru. Siedzący obok pułkownik Sopel patrzył na to z uczuciem pewnej wyższości i zdziwienia niedostatkami wyszkolenia kondycyjnego żołnierza.
Odbywszy dziesiątki misji w klimacie zwrotnikowym i podzwrotnikowym nie był wcale bardziej wrażliwy na upał niż Achilles na rany. Nie brał jednak pod uwagę, że młody chłopak, który całą swoją dotychczasową służbę spędził w lokalnej jednostce, nie mógł po prostu nabrać podobnej odporności. To uczucie pobłażania dla gorzej wyszkolonych było jedną z niewielu, drobnych przecież, słabości pułkownika.