Pułkownik Sopel – PROLOG

Niespodziewana cisza w powietrzu wyrwała go z tej lekkiej zadumy. Wiatr na moment zamarł, a chyboczące się drzewa odsłoniły obiekt „137” w sposób wręcz wymarzony dla celów pułkownika. Wystarczył ułamek sekundy by impuls elektryczny przebiegł skomplikowaną drogą synaps i neuronów na linii oczy–mózg–ręka i dotarł do właściwych ośrodków komórek nerwowych palca wskazującego prawej ręki pułkownika, cały czas zaciśniętego na cynglu karabinu. Wewnętrzna procedura strzału uruchomiła się automatycznie.

W tym samym jednak momencie powietrze przeszył nagły wrzask jakiegoś kundla, a „137” wraz z innymi gołębiami błyskawicznie poderwał się do lotu, niwecząc przy okazji wszelkie plany pułkownika.

– Żesz kurwa mać – wycedził przez zęby Sopel, w ostatniej chwili wstrzymując strzał.

Lekko zaskoczony i całkowicie poirytowany gwałtownie obniżył celownik w mig odnajdując powód swojego niepowodzenia. Pan Józef, sąsiad Sopela spod „dwójki”, właśnie przechadzał się ze swoim pieskiem–debilkiem. Irytacja pułkownika wzmogła się tym bardziej, że pan Józef uczynił to blisko dwie godziny wcześniej, niż zwykł to zawsze czynić.

Emeryt i jego czworonożny przyjaciel, którego nazwy Sopel nawet nigdy nie próbował się dowiadywać, udowodnili pułkownikowi, że ułamek sekundy to zdecydowanie za długo by zlikwidować głupiego gołębia. Uświadamiając to sobie pułkownik mimowolnie drgnął lewą powieką, co było oznaką jego najwyższego rozgoryczenia.

Nagły dźwięk dzwonka do drzwi wyrwał pułkownika bezsilnej zadumy. Sopel spokojnie odłożył broń i skierował się w stronę saloniku, na którym czekał na niego uprzednio przygotowany „odłamkowy”. Nigdy nie otwierał drzwi po pierwszym dzwonku. Nie znosił reklam i domokrążców. Wychodził z założenia, że jak komuś zależy to będzie dzwonił dłużej. Wypił jednego, a potem jeszcze dwa następne „odłamkowe”. Dzwonek cały czas uporczywie dzwonił.

Prawie katatoniczny stan nie przeszkadzał jednak przyjęciu kilku dalszych „odłamkowych”, które przyniosły tradycyjną popołudniową drzemkę. Nie był to jednak spokojny sen. Zamkniętego w niewielkim, obskurnym pomieszczeniu pułkownika przesłuchiwały gołębie w mundurach Vietkongu. Kiedy, jak zawsze to czynił, odmówił zeznań, torturowały go wydziobując wątrobę. Pułkownika obudził własny krzyk. Krzyczał, że przyniósł ludziom ogień. Usiadł wciąż jeszcze półprzytomny na wersalce i dziwił się, jak sen może trafnie spleść ze sobą różne wątki w sposób, w który jawa by nie potrafiła.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieść, Teksty. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Pułkownik Sopel – PROLOG

  1. maugolek pisze:

    Brukselskie pochodzenie robota, a wlasciwie domniemanie, ze to Ruscy nie dziwia mnie w ogole, szczegolnie w swietle ostatnich doniesien wywiadu belgijskiego: http://euobserver.com/secret-ue/117553
    maugolek
    PS. to jest piekne:
    „Te trzy proste słowa były dla Sopela bardziej napełnione znaczeniem niż „Finnegan’s Wake” Joyce’a. „Trudna sytuacja” to nie tylko określenie, ale to także dżungla zaduszona napalmem, płonące chaty, 1000 Volt podłączane do ciała, skolopendry łażące po sparaliżowanych rękach, czy wreszcie smak skóry żołnierskiego paska w wywarze z szarańczy.”

Dodaj komentarz