Pułkownik Sopel – Rozdział I (cz. 1)

Zatrzymali się przed stalową bramą, dającą obustronnie początek wysokiemu, również stalowemu ogrodzeniu. Dla pułkownika był to widok o randze symbolicznej. Nie tak pełen grozy może, jak dantejskie wrota piekielne, ani też nie noszący znamion jakiejś podskórnej symboliki freudowskiej. Działał na Sopela raczej umiarkowanie i przywodził zupełnie świadome i oczywiste skojarzenia i odczucia.

A były to wspomnienia wielu obozów jenieckich, w których przyszło mu tuziny razy przebywać. Wspomnienia bólu, krwi, chorób, głodu, niedostatku, tortur, przyrody konkurującej z ludźmi o miano najskuteczniejszego oprawcy, niemej prośby o pomoc w oczach umierających towarzyszy i tego co dla pułkownika było najgorsze – poczucia niemocy. Tyma razem jednak, po raz pierwszy Sopel miał przekroczyć obozową bramę nie jako jeniec lub zwycięzca, ale jako ktoś z zewnątrz. Jako swego rodzaju „gość”.

Wrota rozwarły się i Sopel wszedł za pierwsze ogrodzenie i zatrzymując się przed drugim odwrócił się i powiedział do towarzyszącego mu kierowcy jeepa:

– Wrócę za godzinę.

Tamten skinął głową i odszedł do samochodu. Po mniej więcej kwadransie oczekiwania, który miał dać pułkownikowi odczuć, że jest na tym terenie tylko zwykłym intruzem, zza drugiego ogrodzenia wyszedł sam naczelnik obozu-więzienia.

– Witamy w naszym pensjonacie – uśmiechnął się krzywo, nie starając się specjalnie ukryć niechęci żywionej do osoby z zewnątrz, którą zmuszony był przyjąć. – Mam nadzieje, ze nie przyjechał pan wyzwalać więźniów? Zresztą, to byłoby raczej trudne. To nie jest jakiś zbity z desek obóz harcerski w Wietnamie – powiedział, zataczając ręką krąg.

Pułkownik rozejrzał się. Słońce dawno już minęło zenit i zmierzało w stronę horyzontu. Jego czerwonawy blask był jedynym ciekawym elementem widoku. Kładł się na nieskomplikowanej architekturze obozowych budynków i tępych twarzach strażników, ciągnących za sobą długie cienie.

– Wiem, o co chodzi. Mam nadzieję, że to nie potrwa długo – podjął naczelnik. – Chodźmy załatwić formalności.

Ruszyli w stronę głównego budynku. Pułkownik lustrował otocznie swoim czujnym wzrokiem. Od dawna chciał zobaczyć to miejsce, ale wymagało to specjalnej zgody wysokich urzędników państwowych, którą niełatwo było uzyskać.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieść, Teksty. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz