Pułkownik Sopel – PROLOG

Delikatny trzask skrzydełka bezpiecznika oznaczał, że montaż mechanizmu spustowo–uderzeniowego został już zakończony. Zostało jeszcze tylko wsunąć suwadło z zamkiem oraz dołączyć pokrywę komory zamkowej i broń była zdatna do użytku. Tym razem obyło się bez konieczności montowania celownika PSO–1, gdyż wbrew zaleceniom, nie został on odłączony od karabinu po ostatnim strzelaniu.

Pułkownik Sopel szybko i niemalże mechanicznie wykonywał wszystkie czynności związane z przygotowaniem sprzętu do akcji. Wcześniejsze przygotowanie snajperskie oraz lata praktyki odpowiadały za całkowity automatyzm jego ruchów. Dużo więcej czasu zabrało mu rozpoznanie przeciwnika, na potrzeby bieżącego zadania określonego przez Sopela jako obiekt „137”.

Na podstawie kilkutygodniowych obserwacji pułkownik ustalił, że rozkład dnia obiektu „137” był niemalże niezmienny. Około godziny szóstej opuszczał on swoje miejsce zamieszkania, prawdopodobnie na posiłek, wracał pomiędzy ósmą trzydzieści, a dziewiątą. Wtedy też „137” rozpoczynał długi i kręty spacer między kamienicami i zieleńcami, w kwadracie ulic Goldhammera, Brodzińskiego, Wałowa i Mickiewicza. Trasa była na pierwszy rzut oka mocno nieregularna i z częstymi zmianami kierunku, ale po dłuższej obserwacji stawała się jednak ogólnie przewidywalna.

Pułkownik nie znał teorii chaosu ani dokonań Mandelbrota, niemniej dzięki praktyce odbytej w wietnamskiej dżungli oraz gęstych lasach Serbii jego mózg doskonale wyławiał wszelkie fraktalne prawidłowości, zaistniałe wśród pozornie bezcelowych zachowań obiektu „137”.

Gdyby w trakcie tego spaceru „137” był sam, to w zasadzie Sopel mógłby go zdjąć bez żadnych przeszkód już w okolicy skweru z pomnikiem Jana Szczepanika, zapomnianego polskiego wynalazcy. Należy nadmienić, że sam pułkownik miał mieszane uczucia co do postaci Szczepanika. Z jednej strony cenił go za wynalezienie kamizelki kuloodpornej, z drugiej jednak, ilekroć widział ubranego w nią przeciwnika, klął w duchu, że musi celować głowę, co zawsze kosztowało kilka cennych ułamków sekundy więcej, niżeli celowanie w korpus.

Na szczęście obecny jego cel nie nosił kamizelek kuloodpornych, ale żeby sprawy pułkownikowi zbytnio nie ułatwiać, z reguły miał wokół siebie liczne towarzystwo. I jakby tego było mało, lubił też towarzystwo przypadkowych przechodniów.

– Świadkowie… – pomyślał pułkownik – psia ich mać!

Ostatnią rzeczą na jakiej bowiem mu zależało, to gapie. Nie żeby obawiał się przypadkowej ofiary. O tym raczej nie było mowy. Pułkownik mimo upływu lat nadal czuł się na tyle pewnie i sprawnie, że z góry wiedział, iż eliminacja numeru „137” będzie jedynym i jakże pożądanym efektem jego najbliższej akcji. To, na czym mu jednak zależało, to zachowanie spokoju i stoickiego charakteru tego galicyjskiego miasteczka, w którym przecież spędzał większość swojego czasu, odpoczywając między kolejnymi akcjami.

Sopelowi niepotrzebne były nagłówki gazet, wyrażające oburzenie i konsternację z powodu niespodziewanego ataku „terrorystycznego”, jak go najprawdopodobniej określą media, dociekania kto tak naprawdę miał być ofiarą oraz wielka debata społeczna na temat stanu bezpieczeństwa w mieście. Niepotrzebna mu była wszelka dyskusja w internecie, a może nawet i w telewizji, gdyż zawsze znajdzie się idiota, który dla takich błahostek ściągnie największe stacje w kraju. Dla pułkownika to miasto miało pozostać oazą ciszy i spokoju, której i on czasami potrzebował dla własnej satysfakcji.

Nie przeszkadzało mu natomiast, że akcję przeprowadzi ze swojego, od wielu już lat wynajmowanego mieszkania, znajdującego się na ostatnim piętrze secesyjnej kamienicy przy dość spokojnej ulicy Brodzińskiego. Więcej – nawet mu to odpowiadało, z racji, że nie musiał zbytnio troszczyć się o maskowanie sprzętu, oraz tym, że po samej akcji, zamiast zajmować się szybkim opuszczeniem pozycji, mógł po prostu sięgnąć po szklaneczkę „odłamkowego”, swojego ulubionego drinka.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieść, Teksty. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Pułkownik Sopel – PROLOG

  1. maugolek pisze:

    Brukselskie pochodzenie robota, a wlasciwie domniemanie, ze to Ruscy nie dziwia mnie w ogole, szczegolnie w swietle ostatnich doniesien wywiadu belgijskiego: http://euobserver.com/secret-ue/117553
    maugolek
    PS. to jest piekne:
    „Te trzy proste słowa były dla Sopela bardziej napełnione znaczeniem niż „Finnegan’s Wake” Joyce’a. „Trudna sytuacja” to nie tylko określenie, ale to także dżungla zaduszona napalmem, płonące chaty, 1000 Volt podłączane do ciała, skolopendry łażące po sparaliżowanych rękach, czy wreszcie smak skóry żołnierskiego paska w wywarze z szarańczy.”

Dodaj komentarz