Pułkownik Sopel – PROLOG

„Smith and Wesson” nie zdążył jeszcze ostygnąć, kiedy po raz kolejny zabrzęczał dzwonek do drzwi.

„Dziwna ta młodzież, ale przynajmniej rozsądna” pułkownik nie spiesząc się odłożył pistolet na miejsce i sprawdził kieszenie w poszukiwaniu gotówki.

„Dam nawet dwieście!” postanowił.

Chwyciwszy, niejako „na drogę”, kolejną szklaneczkę „odłamkowego” Sopel spokojnie podszedł do drzwi i dla pewności sprawdził videowizjer. Ku jego rozczarowaniu, młodzież nie okazała się jednak rozsądna. Przed drzwiami, zamiast spodziewanego kwestującego młodzieńca, stał wielki polarny niedźwiedź, niechlujnie szczerząc kły do małej kamery domofonu.

Dla pułkownika nie był to widok zaskakujący, zwłaszcza teraz, na przełomie maja i czerwca, kiedy na ulicach wprost roiło się od niedźwiedzi polarnych. Stanowiły one element nowej kampanii promocyjnej tego miasta, reklamującego się od jakiegoś czasu jako Polski Biegun Ciepła. A cóż nie ilustruje biegunów ciepła lepiej jak białe niedźwiedzie i ich ciepłe fura? Dlatego też, zgodnie z intencją władz oraz przy aprobacie mieszkańców, którzy w głosowaniu wybrali właśnie niedźwiedzia polarnego a nie fokę, od paru lat po mieście swobodnie spacerowały niedźwiedzie, zarówno prawdziwe, jak i przebierane.

Sopela zaczęła już trochę irytować ta zwierzęca tematyka, wkradająca się w każdy zakamarek nowego dnia, zapowiadającego się przecież tak bardzo spokojnie.

– „137”, komiwojażer, a teraz niedźwiedź – bruknął do siebie – Szlag by to…

Mimo wszystko postanowił być jednak uprzejmy. Zresztą, nie będąc akcji, zawsze się taki stawał po alkoholu.

– Tak, słucham? – zagaił do niedźwiedzia.

– Pan Sopel? Dzień dobry! – ucieszył się niedźwiedź –Majster Majewski tutaj. Ja z gazowni, zgłaszał pan problem z palnikiem w kuchence.

„A czego u diabła może tu chcieć ministerstwo obrony narodowej” wykrzywił się Sopel, pociągając „odłamkowego”. Opowiadając na pytanie niedźwiedź posłużył się bowiem znanym pułkownikowi szyfrem, jednoznacznie identyfikującym rozmówcę jako pracownika ministerstwa. Jedyne co nie było szyfrowane, to nazwisko „Majewski”. Zresztą nie musiało być szyfrowane, bo pułkownik doskonale znał tego „pasożyta”, jak go sam określał, i od razu rozpoznał go po głosie.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieść, Teksty. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Pułkownik Sopel – PROLOG

  1. maugolek pisze:

    Brukselskie pochodzenie robota, a wlasciwie domniemanie, ze to Ruscy nie dziwia mnie w ogole, szczegolnie w swietle ostatnich doniesien wywiadu belgijskiego: http://euobserver.com/secret-ue/117553
    maugolek
    PS. to jest piekne:
    „Te trzy proste słowa były dla Sopela bardziej napełnione znaczeniem niż „Finnegan’s Wake” Joyce’a. „Trudna sytuacja” to nie tylko określenie, ale to także dżungla zaduszona napalmem, płonące chaty, 1000 Volt podłączane do ciała, skolopendry łażące po sparaliżowanych rękach, czy wreszcie smak skóry żołnierskiego paska w wywarze z szarańczy.”

Dodaj komentarz