Pułkownik Sopel – PROLOG

Siedział tak nie wiadomo ile minut, kiedy w uszy wbił mu się przykry hałas. Dopiero po chwili zrozumiał, że to ponownie dzwonek do drzwi. „Jehowi nie odpuszczają?”, pomyślał zdziwiony. „Żałosne…”. Mimo wszystko podniósł się i podszedł do drzwi. Zaskoczony ujrzał po drugiej stronie jakiegoś młodego człowieka.

– Dzień dobry. Kwestuję na rzecz naszego schroniska dla bezdomnych piesków. Niestety coraz więcej czworonożnych przyjaciół zostaje bez domu i bez swojego człowieka. Mają trudne życie. Staramy się im ulżyć… – mówił dalej, ale pułkownik nie słyszał już jego słów. Przed oczami stanął mu jego własny pies. Wierny towarzysz, którego jednak musiał w końcu zastrzelić. To było trudne, ale obowiązek nie jest tym, od czego należy się uchylać. Oblicze zasnuła mu jakby stalowa zasłona. Wiedział, że cywile nazywają to „wzruszeniem”.

– Rozumiem – powiedział takim tonem, że kwestujący natychmiast umilkł. – Oczywiście, że trzeba ulżyć. Dam wam datek. Ile chcecie?

– Ile pan zechce – wydukał zaskoczony młodzieniec. Przytłoczony pytającym spojrzeniem szybko uzupełnił – Ludzie zwykle dają pięć, dziesięć złotych… – umilkł speszony.

– Jak to, to starcza? – zdziwił się pułkownik.

– Właściwie nie za bardzo. Inaczej bym pana nie nachodził – wyznał tamten.

– Dobrze. Dam sto! – zdecydował pułkownik. – Ale macie to robić porządnie. Nie żadne tam trucie – to dobre dla panienek. Prawdziwy przyjaciel zasługuje na kulę prosto w skroń. To kwestia przyzwoitości. Wiem, o czym mówię, bo sam kiedyś pożegnałem tak przyjaciela. Kula w skroń, a nie żaden zastrzyk!

„Gdyby mężczyźni pamiętali o takich podstawowych zasadach, to świat inaczej by wyglądał…” znów na moment się zamyślił.

– Halo! Proszę pana! – zawołał, bo jego rozmówca nagle gdzieś zniknął. „Dziwna ta młodzież”, pomyślał pułkownik chowając banknot z powrotem do kieszeni.

Wrócił do stołu i sporządził zręcznie klasyczną mieszankę. Dwa odłamkowe pozwoliły strząsnąć resztki snu. Wszystko szło właściwym torem, aż nagle nastąpił przykry zgrzyt. Mimo że siedział bokiem do okna, to i tak pułkownik od razu zauważył, że „137” powrócił na drzewo.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Powieść, Teksty. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Pułkownik Sopel – PROLOG

  1. maugolek pisze:

    Brukselskie pochodzenie robota, a wlasciwie domniemanie, ze to Ruscy nie dziwia mnie w ogole, szczegolnie w swietle ostatnich doniesien wywiadu belgijskiego: http://euobserver.com/secret-ue/117553
    maugolek
    PS. to jest piekne:
    „Te trzy proste słowa były dla Sopela bardziej napełnione znaczeniem niż „Finnegan’s Wake” Joyce’a. „Trudna sytuacja” to nie tylko określenie, ale to także dżungla zaduszona napalmem, płonące chaty, 1000 Volt podłączane do ciała, skolopendry łażące po sparaliżowanych rękach, czy wreszcie smak skóry żołnierskiego paska w wywarze z szarańczy.”

Dodaj komentarz