– Na kogo, jak kogo, ale na Edwarda Sopla ojczyzna zawsze może liczyć – wypalił na wejściu Majewski zaraz, jak tylko zatrzasnęły się za nim drzwi.
Sopel zmarszczył brwi. Nie to było szczególne, że Majewski czuł się jak u siebie, gdyż temu „pasożytowi” nigdy nie brakowało pewności siebie. Tym razem chodziło o nazwisko pułkownika.
Ilekroć ktoś odmieniał je przez przypadki Sopel wpadał w zakłopotanie. Sam starał się zawsze wypowiadać je w mianowniku, co nie było takie trudne w zwięzłej żołnierskiej mowie. Ani on sam bowiem, ani nikt inny nie wiedział jak należy je odmieniać.
Czy mówić „Sopla”, czy też może „Sopela”? Najlepsi językoznawcy spierali się od lat na ten temat, a problem stał się powodem powstania niejednej książki.
Przyczyną zamieszania było cudzoziemskie pochodzenie nazwiska. Przodkiem pułkownika był francuski porucznik Francois Sauppel, uczestnik wojen napoleońskich, który dał początek polskiej gałęzi swojego rodu, gdy wraz z wojskiem cesarskim ciągnął na Moskwę.
Okoliczności były charakterystyczne dla epoki. Porucznik poznał pewną Polkę, która wzbudziła jego zainteresowanie. Kiedy przedstawił się swoim nazwiskiem, zostało ono opatrznie zrozumiane, dzięki czemu przejście od początku znajomości do jej właściwego uwieńczenia było szybkie nawet jak na warunki polowe. W ten sposób dano początek przodkowi pułkownika i linii genealogicznej, poprzez którą geny militarne dotarły do samego Edwarda. Ceną za ich uzyskanie okazały się jednak kłopoty z gramatyką i niepewność, czy aby nie należy akcentować nazwiska na ostatniej sylabie. Sam Sopel był jednak gotów godnie płacić tę cenę.
– Sytuacja jest trudna – zaczął Majewski, wygodnie rozsiadając się na sofie.
Te trzy proste słowa były dla Sopela bardziej napełnione znaczeniem niż „Finnegan’s Wake” Joyce’a. „Trudna sytuacja” to nie tylko określenie, ale to także dżungla zaduszona napalmem, płonące chaty, 1000 Volt podłączane do ciała, skolopendry łażące po sparaliżowanych rękach, czy wreszcie smak skóry żołnierskiego paska w wywarze z szarańczy.
– Tydzień temu odkryliśmy, że nasz premier nie jest już naszym premierem. Podejrzewamy, że został porwany. Po ostatniej jego wizycie w Brukseli wróciła do nas jego mechaniczno–biologiczna dokładna kopia. I co pan na to pułkowniku? – Majewski wbił wzrok w Sopela.
Pułkownik słuchał jednak w milczeniu, stojąc oparty o kredens ze szklaneczką odłamkowego w ręku. Niezależnie od wagi sprawy, nie zamierzał przesadzać ze swoją gościnnością i częstować czymkolwiek Majewskiego.
– Wszystko wydało się podczas mycia zębów – kontynuował Majewski. – W czasie płukania ust doszło do zwarcia i premiera, przepraszam – kopię premiera, trafił za przeproszeniem szlag. Nie muszę chyba dodawać jaki to był szok dla rodziny, zwłaszcza, że jego żona była świadkiem tego całego intrygującego zjawiska. Sekcja zwłok wykazała, że zamiast człowieka, mamy ogólnie mówiąc, szkielet z nieznanego nam stopu metali, kupę sztucznie wyhodowanego mięsa o różnym składzie DNA oraz parę układów sterujących, również nieznanego pochodzenia. Jednym słowem, albo kosmici, albo Ruscy, bo proszę posłuchać pułkowniku, prześwietlenia układów wykryły oznaczenia wyglądające na ruską cyrylicę. Sprawa jest delikatna.
Pułkownik na ułamek sekundy znalazł się w splątanym świecie swojego umysłu. Czyż nie był delikatny Wietnam, dziesięć nieudanych zamachów na życie Mobutu Sese Seko, zabicie Allende i desant w Zatoce Świń?
Te wszystkie obrazy pojawiły się jednak tylko na chwilę, gdyż równie gwałtownie wróciła rzeczywistość i głos Majewskiego, który jeszcze przez dwie godziny tłumaczył zawiłości polityczne akcji, pocąc się przy tym jak niedźwiedź polarny. Widać było, że jego aktualne przebranie wyraźnie mu nie służy.
Dla pułkownika polityka stanowiła sprawę drugorzędną. Służył najlepiej jak mógł ojczyźnie i NATO oraz wykonywał rozkazy i polecenia przełożonych. Pytania „dlaczego i po co” pozostawiał naukowcom oraz dezerterom, których i tak czekała kula w łeb. Sopel był wierny i lojalny zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Jego opinia o politykach zawierała się w krótkim żołnierskim zdaniu „To wyrośnięte dzieci o poziomie intelektualnym muminków i mentalności motyla Emanuela z bajki o makowej panience”.
Nikt do końca nie wiedział o co mu chodziło w tym porównaniu, ale fakt pozostawał faktem, że pułkownika polityka nudziła i wzmagała potrzebę salutowania, choćby nawet swojemu odbiciu w lustrze. By nie musieć odruchowo salutować, odwrócił twarz w stronę okna i to co zobaczył wprawiło go w zupełne zaskoczenie. Na parapecie, jak gdyby nigdy nic, przechadzał się niedawno „ostatecznie zlikwidowany” obiekt „137”.
Brukselskie pochodzenie robota, a wlasciwie domniemanie, ze to Ruscy nie dziwia mnie w ogole, szczegolnie w swietle ostatnich doniesien wywiadu belgijskiego: http://euobserver.com/secret-ue/117553
maugolek
PS. to jest piekne:
„Te trzy proste słowa były dla Sopela bardziej napełnione znaczeniem niż „Finnegan’s Wake” Joyce’a. „Trudna sytuacja” to nie tylko określenie, ale to także dżungla zaduszona napalmem, płonące chaty, 1000 Volt podłączane do ciała, skolopendry łażące po sparaliżowanych rękach, czy wreszcie smak skóry żołnierskiego paska w wywarze z szarańczy.”